24 maja 2012

Podwodne życie ze Stevem Zissou

reż. Wes Anderson
scen. Wes Anderson, Noah Baumbach
2004


Ponieważ Wes Anderson był jednym z bohaterów mojej obrony pracy licencjackiej, chcę poświęcić dzisiejszy post jednemu z jego filmów.
Anderson to jeden z tych twórców, którzy wywołują szczególnie skrajne uczucia. Przez fanów (do których, przyznaję, dołączyłam dosyć niedawno) jest bezgranicznie uwielbiany, jego przeciwnicy zarzucają (sama już nie wiem, czy fanom, czy samemu reżyserowi) intelektualny snobizm, a jako argumenty podają między innymi przesadne stylizowanie filmów i zbyt abstrakcyjny żart, czyli dokładnie to, co można w kinie Andersona bezgranicznie pokochać.


"Podwodne życie ze Stevem Zissou" to właśnie jeden z takich filmów: pięknie wystylizowany, okraszony wielką dawką rewelacyjnego poczucia humoru. Tytułowy bohater (kapitalny Bill Murray) jest oceanografem, który tworzy słynne filmy dokumentalne opisujące jego pasjonujące podróże. Podczas jednej z takich wypraw ginie (pożarty przez rekina-jaguara) Esteban - najbliższy współpracownik i jednocześnie najlepszy przyjaciel Zissou. Ten poprzysięga zemstę na potworze i wyrusza w kolejną podróż.


Co w tym filmie zachwyca najbardziej?
Po pierwsze, warstwa wizualna. Statek ekipy Zissou pokazany jest z ogromną precyzją, każda jego kajuta to zupełnie osobna historia (warto zwrócić na to uwagę w scenie, w której Steve prowadza swojego syna w tajniki swojej pracy). Zachwyca również fauna i flora świata oceanicznego, która została wykreowana przez Henry'ego Selicka ("Miasteczko Halloween") i jest ona z jednej strony wyrazem nieograniczonej wręcz wyobraźni Wesa Andersona, ale także projekcją wyobrażeń samego Steve'a Zissou na temat podwodnego świata.


Po drugie, bohaterowie. Poza tytułową gwiazdą mórz podczas wyprawy pojawiają się Eleanor Zissou (Anjelica Huston), żona, "mózg" każdej operacji, Ned Plimpton (Owen Wilson), podający się za syna Steve'a, ciężarna Jane (Cate Blanchett), reporterka gromadząca materiał do artykułu o swoim idolu-oceanografie, a także barwna galeria współpracowników Zissou, wśród których chyba na największą uwagę zasługuje Klaus (świetny Willem Dafoe), niemiecki mechanik oraz Bill (Bud Cort), wysłannik skarbówki posługujący się płynnie językiem filipińskim. 


Po trzecie, kostiumy. Wykreowane przez Milenę Canonero (autorkę kostiumów do filmów takich, jak "Lśnienie", "Mechaniczna pomarańcza" czy "Pożegnanie z Afryką"), stylizowane na stare, charakterystyczne okrycia płetwonurków w połączeniu z czerwonymi czapeczkami z pomponami są dodatkowym elementem  komicznym filmu (który, wbrew pozorom, czystą komedią wcale nie jest!)


Mnie ten film absolutnie urzekł, a wykorzystanie piosenki "Life on Mars" Davida Bowiego dodało mu klasy (w tym raz zaśpiewanej po portugalsku przez Seu Jorge, tej wersji możecie posłuchać TUTAJ). 
Rewelacja!

fotografie: aquic.com.ar, listal.com

1 komentarz:

  1. niedawno zabierałam się, żeby obejrzeć ten film, bo urzekła mnie jakaś recenzja. Jednak jakoś nie doszło do seansu :) teraz znowu ciekawi mnie tea produkcja

    OdpowiedzUsuń